top of page

Z rowerem do Poznania

  • Zdjęcie autora: Kasia Małolepsza
    Kasia Małolepsza
  • 18 sty 2023
  • 6 minut(y) czytania

Do pisania tekstu o Poznaniu zabrałam się zaraz po powrocie, ale tak się składa że pierwszy skończyłam tekst o Green Velo, chociaż chronologicznie Poznań był tydzień wcześniej. Wybraliśmy się tam, bo po leniwej wiośnie i lecie forma była pod psem, dziecko o rok cięższe, a tłuszczyk odłożony w miejscach gdzie go sobie nie życzyliśmy. Postanowiłam, że wyciągnę chłopaków na weekend na rowery do Poznania. Pojedziemy pociągiem, zwiedzimy miasto, a przy okazji wyskoczymy do pobliskiego Parku Krajobrazowego Puszczy Zielonka. Jakieś lekko ponad 60 km. Zobaczymy jak będziemy wyglądać po jednym dniu i tydzień przed wielkim Green Velo! Szczerze powiem Wam, że nie rozwiałam tym wyjazdem swoich wątpliwości co do naszego planowanego dłuższego wyjazdu. Jednak po kolei.


Po południu w piątek wsiedliśmy do pociągu do Poznania. Akurat było dosyć pusto, więc bez problemu wsadziliśmy rowery i przyczepkę. Uzbrojeni w kolorowanki, łamigłówki i kredki ruszyliśmy do Poznania. W pociągu spotkała nas naprawdę miła niespodzianka ze strony konduktora, ale to opiszę kiedyś w osobnym wpisie o naszych przygodach w PKP. Podróż minęła sprawnie. Kuba w połowie zasnął, my pogadaliśmy, a trzy godziny później już wypakowywaliśmy się na peron w Poznaniu i... od razu pierwsza rzecz na minus - windy na dworcu. Są po prostu za małe. Nie da rady wjechać tam rowerem bez podnoszenia go do góry, a żeby to zrobić trzeba odpinać sakwy. Koniec końców Paweł znosił je po schodach po kolei. Nie lubię tak, bo w dobie wszechobecnej kradzieży rowerów ktoś może zwyczajnie podbiec i gwizdnąć rower, kiedy dziarsko maszerujesz po drugi. Przyczepka, na szczęście na milimetry, ale wjechała do windy. Najpierw zejście z peronu, później wejście z rowerami do przejścia do miasta. Uff! Udało się! Odpaliliśmy nawigację i udaliśmy się do hotelu. W Poznaniu, przynajmniej tam gdzie jeździliśmy, nie spotkaliśmy się z problemem ścieżek rowerowych. Są praktycznie wszędzie. Jeśli nie wytyczona ścieżka na chodniku, to wytyczone pasy na ulicy. Nie było z większego problemu z tym, żeby bezpiecznie i komfortowo przejechać przez miasto. Zdecydowanie za to odradzam wycieczki rowerem do rynku (stan na wrzesień 2022). Rynek jest kompletnie rozkopany. Nie ma po co pakować się tam rowerem. Nawet z samą przyczepką jako wózkiem był problem. Rozkopy kilkumetrowe i o ile ciężko wkurzać się na sam remont (jak ma być lepiej, to ciężko coś zrobić bez remontu) o tyle turystycznie to koszmar. W rynku byliśmy dwa razy i gdyby nie to, że mieliśmy ważny powód, to nie szlibyśmy tam. Kubę najbardziej w tej wycieczce rajcowały koparki. W sumie trochę żałowałam, że nie sprawdziłam wcześniej czy rynek nie jest w remoncie, ale jak często komuś wpada do głowy, żeby sprawdzać takie rzeczy? Nie zraziliśmy się tym, aż tak bardzo. Rynek to nie była jedyna zaplanowana atrakcja w Poznaniu. Głównym punktem naszego pobytu była całodzienna wycieczka do Parku Krajobrazowego Puszcza Zielonka. Cała trasa to około 60 km, więc z założenia tyle ile będzie wynosił nasz jednodniowy odcinek na Green Velo (tak przynajmniej zakładałam).





W piątek zaraz po przyjeździe do Poznania zameldowaliśmy się w hotelu czy jak to lepiej określić apartamentach, bo nie jest to standardowy hotel. O pobycie w tym miejscu możecie przeczytać tutaj. Było już późne popołudnie, ale poszliśmy na wieczorny spacer i w poszukiwaniu fajnego miejsca na kolację. Może rynek był rozkopany, ale już kilka uliczek dalej można było spokojnie pospacerować i usiąść sobie na spokojny posiłek.


Następnego dnia w sobotę po śniadaniu sprawdziliśmy jeszcze raz trasę i udaliśmy się na zaplanowaną wycieczkę. Dzień był wyjątkowo ciepły co niekoniecznie oznacza dobrą pogodę na rowerzysty zwłaszcza jak jedzie się w pełnym słońcu bez grama cienia. Szybko okazało się, że musimy uzupełnić zapasy picia. Pierwsze kilometry jeszcze jakoś szły, w pewnym momencie trafiliśmy na fragment pod górę. Nie było to zwyczajne wzniesienie. Po prostu droga pod taką górkę gdzie z sakwami, a już zwłaszcza z przyczepką nie dało się jechać zwłaszcza w takim słońcu i temperaturze. Pot lał się strumieniami, a do Puszczy był jeszcze spory kawałek. Generalnie jechało nam się strasznie. Momentami zmieniałam się z Pawłem, żeby mógł trochę odsapnąć. Kiedy wjechaliśmy na teren Krajobrazowego Parku Narodowego było trochę lepiej i przede wszystkim chłodniej. Widoki piękne, drzewa dające cień i dla równowagi chmara komarów i piaszczyste ścieżki. Znowu wygodniej było pchać rower niż próbować przedzierać się przez piaski. Nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło. W końcu byliśmy w lesie, komary może trochę dokuczały ale dało się pospacerować. Chwilę później znowu weszliśmy na utwardzoną ścieżkę i można było kontynuować jazdę rowerem. Nawigacja kazała zjechać z głównej drogi i wjechaliśmy na zarośniętą leśną ścieżkę. Tak zarośniętą, że miałam wątpliwości czy kiedykolwiek tam była. Można więc powiedzieć, że przedzieraliśmy się przez środek lasu. Na pewno dawno nikt tamtędy nie jechał, bo kilkukrotnie wjechałam w pajęczyny. Nie powiem - był to test na odwagę, bo pająka miałam na okularach, a jednocześnie próbowałam nie spać z roweru jadąc po nierównej nawierzchni. Dodatkowo wokół nas żywego ducha. Bałam się, że zaraz na nas jakiś dzik na nas wyskoczy zza drzewa. Na szczęście po chwili wyjechaliśmy na główną drogę. Nawigację mieliśmy ustawioną na restaurację Wiśniczówka. Dojechaliśmy na miejsce zmęczeni i wściekle głodni, co się akurat dobrze składało. Kuba był w lepszym stanie. W końcu kiedy my wyciskaliśmy siódme poty on oglądał przyrodę siedząc wygodnie w przyczepce. W restauracji Wiśniczówka było sporo miejsca do zabawy. Był plac zabaw, piaskownica. Był domek na drzewie, ale chwilowo zamknięty. Były nawet książki dla dużych i dla małych, więc jak już Kuba znudził się bieganiem i zabawą, to czytaliśmy bajki. Spędziliśmy tam sporo czasu w ramach odpoczynku, zjedliśmy pyszny obiad i zaczęliśmy zbierać się w drogę powrotną. Blisko było jezioro Stęszewskie, a że pogoda była piękna postanowiliśmy podjechać jeszcze kawałeczek i skorzystać z możliwości schłodzenia się w jeziorze. Kuba bronił się przed wodą rękami i nogami. Jak zobaczył inne dzieciaki, to postanowił delikatnie zamoczyć stopy. Po chwili musiałam namówić go żeby ściągnął ubrania, bo nie mieliśmy nic na zmianę. Bawił się z innymi. Chlapał i skakał do wody. Zabawa była przednia. Tym razem odciągnięcie go od wody to było wyzwanie. Niestety musieliśmy jeszcze wrócić o rozsądnej porze do hotelu.





Powrót to była czysta przyjemność. Nie czułam, że cała nasza trasa do Puszczy Zielonka była pod górkę. Owszem jechało się ciężko, ale zrzuciłam to na garb naszej kiepskiej kondycji. Jednak powrót utwierdził, mnie w przekonaniu że to jednak było pod górkę. Do Poznania wróciliśmy w połowę tego czasu jaki jechaliśmy do Wiśniczówki. Kocham szybkie zjazdy! Jako, że powrót poszedł nam sprawnie i w Poznaniu zjawiliśmy się wcześniej niż planowaliśmy, to zatrzymaliśmy się w Parku Cytadela. Ogromny park z placami zabaw, krętymi ścieżkami i przestrzenią do zabaw. Żal było nie skorzystać z pogody i możliwości zabawy, więc zatrzymaliśmy się przy placu zabaw. My na ławeczce, a Kuba biegając od atrakcji do atrakcji.




Do hotelu wróciliśmy późnym popołudniem, żeby trochę odsapnąć i się odświeżyć. Młody obejrzał bajkę, my odpoczęliśmy i później ruszyliśmy jeszcze na kolację. Tym razem wybraliśmy restaurację w pobliżu. Nawet nie chciało nam się za długo szukać. Zmęczenie zrobiło swoje. W sumie uznaliśmy, że pizza to idealne rozwiązanie na kolację dla wszystkich. Sycąca, smaczna i każdy ją lubi. Po zjedzeniu, trzeba było teraz ją strawić, więc ruszyliśmy na spacer i znowu trafiliśmy na rynek, ale tym razem w konkretnym celu. Musieliśmy nabyć magnes. To nasze must have podczas wyjazdów. Wróciliśmy do pokoju późnym wieczorem. Następnego dnia rano nie mieliśmy szczególnych planów. Wymeldować musieliśmy się najpóźniej do godziny 11:00, a pociąg był po 16:00. Pogoda była taka na słowo honoru. Z rowerami i przyczepką mogło być średnio jakby zaczęło padać. Na szczęście deszcz nie padał, a my spędziliśmy kilka godzin w parku Cytadela na hamakach. W pobliżu jest restauracja Umberto Cafe&Ristorante. Warto tam zajrzeć. Wygląda bardziej jak oranżeria niż restauracja. Bardzo zielone miejsce. My zamówiliśmy sobie najpierw napoje. Później jeszcze zupę. Jak doszliśmy do wniosku, że zupa to mało, to weszła jeszcze zapiekanka. A na koniec stwierdziłam, że muszę zajeść czymś słodkim i zjadłam tiramisu. Najedzeni i wybawieni ruszyliśmy w stronę dworca. Dopiero w czasie przejazdu na dworzec złapał nas deszcz. Ostatnia prosta to przeprawienie się na odpowiedni peron. Problem w tym, że nie wiedzieliśmy jak go znaleźć. Pan w informacji pokazał mi mapkę z tymczasowymi numerami peronów. Dobrze, że wbiłam do niego w kasku na rower, bo dzięki temu odradził nam przejścia przez kilka peronów, tylko przejście przez inne wejście. Dzięki temu tylko dwa razy musieliśmy wnosić rowery, a nie sześć! W Poznaniu trwa remont dworca (sporo tych remontów), więc organizacja jest nieco chaotyczna, ale udało nam się dotrzeć we właściwe miejsce. Podróż powrotna do Wrocka bez większych przygód. Zastanawiałam się tylko czy my aby na pewno damy radę zrobić to Green Velo? Udało się, a możecie przeczytać o tym tutaj, a tutaj znajdziecie trasę.



Comentarios


niezwyczajnie.pl

©2022 wykonanie niezwyczajnie.pl. Stworzono przy pomocy Wix.com

bottom of page